Although breakups in the celebrity world no longer surprise or shock anyone, nor do they raise the question of why it happened, the breakdown of the

Katarzyna Bosacka zawsze marzyła o licznej rodzinie: - Ja chciałam trójkę, mąż obiecał mi czwórkę dzieci, teraz jest nas pełna chata! Najmłodszy syn ma 9 miesięcy. Kilka miesięcy po porodzie wróciła do pracy w telewizji. Właśnie oglądamy szósty sezon "Wiem, co jem " emitowany w TVN Style, na który przylatuje z Kanady Jeśli ktoś zasługuje na miano stuprocentowej kobiety, to właśnie ona: matka czwórki dzieci (16-letni syn, córki 12 i 10 lat, 9-miesięczny Franek), żona ambasadora RP w Kanadzie i doświadczona dziennikarka prasowa, prowadząca popularny program "Wiem, co jem". Zapytana, czy sama mogłaby się określić tym mianem, odpowiada, że dla niej najważniejsze jest, jakim jest człowiekiem. - Czy ktoś, kto w sumie siedem lat był w ciąży albo karmił piersią, może nie czuć się stuprocentową kobietą? - dzieci, duży kłopotO licznej rodzinie marzyła zawsze. Chciała mieć trójkę dzieci, a jej mąż, pochodzący z Poznania (obecnie ambasador Polski w Kanadzie) Marcin Bosacki - czwórkę. W ich świecie dziewięć miesięcy temu pojawił się czwarty, najmłodszy Bosacki: Franio. Dla widzów i czytelników Katarzyna Bosacka jest symbolem Matki Polki, która zawsze ma wszystko pod kontrolą. Do tego stała się telewizyjną gwiazdą (laureatka Telekamery 2014). - Każdy, kto ma dzieci, wie doskonale, że to nie tylko radość, ale i mnóstwo pracy, uwagi, poświęcenia. Duża rodzina to większe kłopoty - gdy dzieci chorują, gdy trzeba rodzinę spakować na wakacje, gdy kłócą się i leją ile wlezie, co doprowadza rodziców do furii - mówi matka czwórki dzieci. I dodaje: - Tak, zdarzają się chwile, kiedy po prostu chce się wyć, tylko po co narzekać? Nie cierpię tego polskiego krakania, że to złe, a to niedobre. W sumie w życiu mamy dwie możliwości - albo pogodzić się z tym, co mamy i robić wszystko, by żyło nam się lepiej, albo usiąść i narzekać. Życie rodzinne to dla niej priorytet. Kiedy mąż Marcin Bosacki dostał propozycję pracy za granicą - najpierw jako korespondent ze Stanów Zjednoczonych, a później jako ambasador w Kanadzie, podejmując decyzję, co zrobić dalej, małżeństwo nie brało pod uwagę opcji: mąż i tata tam, a ona - żona i mama, osobno, z dziećmi w Polsce. Przeprowadzili się więc wszyscy razem za miłości do jedzeniaNie zrezygnowała jednak z pracy w mediach. Na antenie telewizji TVN oglądać możemy właśnie 6 sezon programu "Wiem, co jem".W programie Katarzyna Bosacka przedstawia całą prawdę o żywieniu i uświadamia Polakom, co rzeczywiście jest zdrowe, a co - zupełnie bezwartościowe. Bezlitośnie bierze pod lupę i ocenia produkty, które kupujemy na co dzień i pomaga dokonać lepszego wyboru. Gotowanie jest jej pasją. Temat programu, który napędził jej karierę dziennikarską, przyszedł, gdy Bosaccy mieszkali w Stanach Zjednoczonych. Tam zapraszani byli na słynne barbecue (czyli grilla). Wtedy dziennikarka, częstowana dmuchanymi bułkami do hamburgerów i kotletami z paczki, zatęskniła za tradycyjną polską kuchnią i próbowała przekonać do niej amerykańskich znajomych. Zaprosiła ich więc na gołąbki, pierogi i domowe buraczki. Po powrocie do kraju panią domu czekało jednak rozczarowanie. - Jak przyjechaliśmy, to odkryłam, że chleb się kruszy, z szynki cieknie woda, a parówek nie chce tknąć nawet pies. Czemu nie szanujemy kuchni polskiej, tak jak Włosi dbają o markę swego parmezanu, a Francuzi - o wina i sery? Zaczęłam się zastanawiać, co w tych naszych produktach jest nie tak? I tak powstał, przy pomocy doktor Małgorzaty Kozłowskiej-Wojciechowskiej, przewodnik kupowania w supermarkecie "Czy wiesz, co jesz" - opowiada się od książki, później powstał znany program telewizyjny "Wiem, co jem i wiem, co kupuję". W najnowszym sezonie zrezygnowano jednak z formuły "Wiem, co kupuję". - Od pięciu miesięcy mieszkam z rodziną w Ottawie, przylatuję na trzytygodniowe sesje, by kręcić "Wiem, co jem". Gdyby do tego doszło "Wiem, co kupuję", musiałabym przylatywać na sześć tygodni. Tego moja rodzina mogłaby nie wytrzymać - wyjaśnia szczerze za sukcesemJak podkreśla dziennikarka, temat książki i programu leżał na ulicy. Trzeba go było tylko rozwinąć. Katarzyna Bosacka sama przygotowuje scenariusze do wszystkich odcinków, reżyseruje je, stara się przykuć uwagę widza różnymi scenkami, w których wciela się w inne postacie. "Wiem, co jem" okazało się sukcesem dzięki jej autentycznej pasji do gotowania i wybierania najlepszych jakościowo składników. Pasji, w której ciągle się rozwija - jako matka licznej rodziny i ambasadorowa, przygotowująca przyjęcia dla gości. "O Matko!", czyli kolejny program autorstwa Katarzyny Bosackiej, emitowany wiosną zeszłego roku, powstał, gdy prowadząca dowiedziała się, że jest w czwartej ciąży. Poruszała w nim tematy ważne dla przyszłych mam, opierając się na własnych pulpeciePołączenie macierzyństwa i kariery w Polsce wydaje się nie iść ze sobą w parze. Matka czwórki dzieci i dziennikarka przyznaje, że najczęściej rezygnuje z czasu dla siebie. Ale jedyne czego żałuje, to że przy małym Franiu, obowiązkach rodzinnych i dyplomatycznych nie ma czasu na to, by regularnie się ruszać. A wysiłek fizyczny przy miłości do jedzenia jest nieodzowny. Odchudzanie popularnej dziennikarki śledziły uważnie programy plotkarskie. Ona sama swoją walkę z kilogramami opisywała także w książce pt. "Kasia Bosacka cudnie chudnie. Żegnaj pulpecie". Wtedy osiągnęła zamierzony cel, w dwa miesiące straciła 8 Urodziłam Frania i znów czeka mnie droga przez mękę. Wracam do dzióbania kaszy, a to nie jest łatwe - ambasadorowa dba jednak o to, żeby na stole w Ottawie pojawiały się wyszukane potrawy kuchni polskiej (np. gęś w miodzie pitnym z modrą kapustą i szpinako-wymi kopytkami, zupa krem z czerwonych buraków czy serniko-makowiec podawany z wiśniami. Podczas kolacji protokolarnych (kiedy obowiązują ścisłe zasady protokołu dyplomatycznego) w rezydencji wszystko musi być dopięte na ostatni guzik - od kwiatów, przez ułożenie sztućców na talerzu, rozsadzenie gości, aż po ułożenie menu. - Już poproszono mnie o wykład na temat rozsądnych zakupów i zdrowego gotowania. I bardzo dobrze, niech inne narody wiedzą, że Polki to kobiety zaradne, energiczne, które potrafią łączyć pracę zawodową z obowiązkami rodzinnymi - mówi W Wielkopolsce! Katarzyna i Marcin Bosaccy poznali się w pracy, w warszawskiej redakcji, do której on przeniósł się właśnie z Poznania, a ona była sekretarką. Są małżeństwem od 17 lat. Przez ten cały czas, mimo przeprowadzek do Stanów Zjednoczonych i Warszawy, nie zerwali więzi z jego rodzinnym Spędzamy tyle czasu w Wielkopolsce, ile się tylko da. Bardzo lubię poznaniaków, bo to porządni, uczciwi i pracowici ludzie. Może generalizuję, ale jak mi majster z Wielkopolski czy to kamieniarz, czy to ogrodnik, czy to murarz powie: Pani Bosacka, będzie zrobione, to jest zrobione i to bardzo dobrze - mówi Katarzyna Bosacka, która sama nazywa się wielką fanką Poznania i okolic. W swoim zwyczaju docenia także regionalną kuchnię. - Lubię poznaniaków za ich dumę z tego, że pochodzą z Wielkopolski i autentyczną miłość do stron rodzinnych. Lubię też za kuchnię - rogale świętomarcińskie, kaczkę z pyzami i modrą kapustą. Jakbym mogła nie lubić poznaniaków? Od siedemnastu lat mam jednego w domu, drugi 16-letni często biega po domu w koszulce Lecha Poznań z napisem Bosacki, dziewczynki ciągle pytają, kiedy pójdziemy na Maltę, a ten trzeci najmłodszy jeszcze nie wie, co to Poznań, ale na pewno w tym roku dostanie coś na Zajączka i będzie czekał na Gwiazdora - dodaje.

Zobacz także: Bosacka zmiażdżyła Matę za współpracę z McDonaldem. Katarzyna Bosacka: rodzina. Bosacka jest prywatnie matką czwórki dzieci. Niedawno z mężem obchodzi już 23 rocznicę zawarcia związku małżeńskiego. Jej wybranek, czyli Marcin Bosacki to dziennikarz, ale także publicysta i dyplomata. Oprócz tego, przez pewien
Ona od lat uczy Polaków, jak zdrowo jeść i czytać etykiety. On jest dziennikarzem i senatorem. Kiedy się poznali, Katarzyna Bosacka była zaręczona z innym mężczyzną. Wystarczyło pół roku, aby przysięgła miłość Marcinowi Bosackiemu. „Często przyjaciółki pytają mnie, czy nie żałuję. Nie żałuję. Dzisiaj zrobiłabym dokładnie to samo co wtedy. Wydaje mi się, że nie ma znaczenia czy przed ślubem jest się razem 14 lat, czy zna się zaledwie pół roku”, przyznała gwiazda w wywiadzie dla VIVY!. Udało im się stworzyć ciepły i kochający dom dla czwórki cudownych dzieci. Dziś małżeństwo Bosackich świętuje 25. rocznicę ślubu. Z tej okazji przypominamy ich niezwykłą historię miłości. O tym, jak się poznali, jak udało im pogodzić karierę z życiem prywatnym i dlaczego wciąż spierają się, które pyzy – poznańskie czy warszawskie – są lepsze, opowiedzieli w 2020 roku w rozmowie z dziennikarką Katarzyną Piątkowską. Katarzyna Grochola szczerze o małżeństwie: „Ludzie sprawdzają się, żyjąc ze sobą” Historia miłości Katarzyny i Marcina Bosackich Katarzyna Piątkowska: Pani jest warszawianką, Pan poznaniakiem. Zapytam więc od razu, które pyzy są lepsze? Katarzyna: Powiedz, kochanie – twoje pyzy czy moje pyzy? Marcin: Pyzy są tylko jedne! Pyzy są drożdżowe! Pyzy są poznańskie i nie ma innych pyz! Podobnie jak w Polsce nie ma innego klubu niż Lech Poznań. Wszystkie inne nie są ważne. Katarzyna: Tak, i jest tylko jedno miasto w Polsce. Poznań! (śmiech). Marcin: Nie, przecież wiesz, że uwielbiam Trójmiasto czy Wrocław. W tym względzie nie jestem aż taki ortodoksyjny. Pamiętam, że gdy pierwszy raz zamieszkałem w Warszawie, to był 1992 albo 93 rok, wszedłem do restauracji przy placu Trzech Krzyży i zamówiłem zrazy z pyzami. Dostałem jakieś takie dziwaczne małe, szare kluski. Nie zjadłem. W ogóle wtedy kilka razy przeżyłem szok kulturowy. Na przykład, że tramwaje i autobusy jeżdżą jak za komuny, czyli co 20 minut, a czasem nie jeżdżą wcale, a potem za 40 minut jadą dwa. Albo że szparagi można kupić tylko na ekskluzywnym bazarze na ulicy Polnej. W Poznaniu od kwietnia do czerwca je się szparagi. Z biegiem lat oczywiście to się w Warszawie zmieniło, ale wtedy wpędzało mnie w niemałe zdumienie. Katarzyna: Najlepsze pyzy są warszawskie, a już z tymi z Różyca, czyli słynnego bazaru Różyckiego, żadne nie mogą się równać. To jest pyszna rzecz! Ale szanuję też te poznańskie. Czytaj także: Katarzyna Bosacka: „Przez żołądek do serca dyplomatów” Fot. Łukasz Kuś I tak już o te pyzy spieracie się Państwo prawie ćwierć wieku? Marcin: Dwadzieścia cztery lata temu zobaczyłem w redakcji „Gazety Wyborczej” Kasię. Katarzyna: Byłam wtedy studentką polonistyki i dorabiałam jako sekretarka w dziale zagranicznym. Pewnego dnia koleżanka powiedziała mi, że przyjdzie taki bardzo konkretny, wymagający i szorstki redaktor. Marcin: To był mój drugi pobyt w Warszawie, bo w tych latach 1992–1993 byłem już redaktorem w działach zagranicznym i politycznym. W warszawskiej „Gazecie” znali mnie z tego pierwszego okresu. Katarzyna: Kazano mi do niego zadzwonić i ustalić, kiedy przyjeżdża. Zadzwoniłam. Przyjechał. I się zaczęło. Tak od razu? Marcin: Od razu. Zobaczyłem śliczną, miłą, inteligentną dziewczynę. Zacząłem próbować chodzić z nią na obiady do zakładowej stołówki. Katarzyna: Łaził za mną po prostu. Marcin: Potem kawa na mieście. Katarzyna: Tylko że byłam wtedy zaręczona. Randkowanie nie wchodziło w grę. Marcin: Jak to nie wchodziło?! Ostatecznie jednak weszło. Byłem dość uparty. Ale nie w chamski sposób. Dałem do zrozumienia, że jestem i czekam. Po jakimś miesiącu wszystko się zmieniło. Katarzyna: Mówiłam mojemu ówczesnemu narzeczonemu, że jest taki Bosacki, który za mną łazi. Narzeczony raczej to zignorował. A ja na przykład przychodziłam do pracy i miałam bukiet tulipanów na stole. Szorstki, a jednak romantyczny. Marcin: Romantyczny, ale nie dla wszystkich. Ale potem poszło szybko. Pół roku później braliśmy ślub. Katarzyna: Często przyjaciółki pytają mnie, czy nie żałuję. Nie żałuję. Dzisiaj zrobiłabym dokładnie to samo co wtedy. Wydaje mi się, że nie ma znaczenia czy przed ślubem jest się razem 14 lat, czy zna się zaledwie pół roku. Nie wiem, czy to nazwać przeznaczeniem, czy opatrznością? Fakt jest taki, że jesteśmy razem już 24 lata. Marcin: Co roku wyjątkowo świętujemy rocznicę naszego ślubu, choć w tym nie mogliśmy zrobić tego co zawsze ze względu na pandemię. A co robicie zawsze? Jeśli to nie tajemnica. Marcin: Idziemy na kolację do restauracji w Poznaniu lub Warszawie. Katarzyna: Tego dnia wybieramy jakąś gwiazdkową. Marcin: Albo wyjeżdżamy na weekend. Bez dzieci. Od 23 lat praktycznie cały czas jesteśmy z dziećmi. Może to nie jest nasza jedyna randka w roku, ale zdecydowanie najważniejsza. Jesteśmy oboje bardzo zajętymi ludźmi, mamy dość ograniczone wsparcie rodzinne, bo mama Kasi i mój tata są już starszymi osobami. Żyjemy pomiędzy Poznaniem a Warszawą. Nie mamy czasu, żeby raz na tydzień chodzić na jakieś romantyczne spotkania. Na co dzień, w domu, też można być romantycznym. Katarzyna: Powiedz, kto ci robi śniadanka? Marcin: Ty, ale czasem też sam sobie robię. Katarzyna: W weekendy za to Marcin robi dla wszystkich jajecznicę na śniadanie. To nasz rytuał. Marcin: Niestety, im większe dzieci, tym więcej różnych nawyków żywieniowych i już mojej jajecznicy nie chcą jeść. Małe dzieci – mały kłopot, duże dzieci – duży kłopot. A Państwo macie i małe, i duże dzieci. Marcin: Tych kłopotów czy uciążliwości płynących z posiadania dzieci jest mniej, gdy są już starsze, ale jeśli już są… to są naprawdę poważne problemy – co studiować, co dalej z życiem albo któreś jest właśnie zakochane pierwszy raz i cierpi. Od 23 lat mamy przegląd wszelkich dziecięcych i młodzieżowych problemów. Czytaj także: Syn Katarzyny Bosackiej debiutuje na Instagramie. „To wykapana mama”, piszą internauci Dwa razy byliście Państwo na placówkach. Czy dopuszczaliście taką możliwość, że Pan mieszka i pracuje w Stanach Zjednoczonych, a potem w Kanadzie, a Pani zostaje w Polsce z dziećmi? Katarzyna: Nie było takiej możliwości. Dzieci muszą mieć ojca i matkę. I nawet krótki kontakt, przez chwilę, każdego dnia jest bardzo ważny. Marcin: Nie dyskryminuj rodzin, w których nie ma ojca i matki, bo jest ich bardzo dużo. Katarzyna: Ale ja mówię o naszej. Uważaliśmy i uważamy, że rodzina zawsze powinna być razem. I gotowa była Pani zrezygnować ze swojej kariery na rzecz kariery męża? Katarzyna: Nie musiałam rezygnować, bo wiedziałam, że będę mogła przyjeżdżać i robić programy. Po prostu muszę być tam, gdzie moja rodzina. To jest najważniejsze. Ostatnio wieczorem nasz najmłodszy syn Franek poprosił mnie o kluski leniwe. Zaczęłam mu je robić. Wtedy nasza 16-latka Zosia mówi: „Mamo, już byś dała spokój z tymi kluskami o Odpowiedziałam jej: „Nie, kochana, dla mnie to jest najważniejsze. Jak ty mnie prosiłaś o naleśniczki wieczorem, też ci je robiłam”. A praca to praca. Przyjdzie sama. Marcin: Jak pani widzi, my się nie zawsze zgadzamy, bo Kasia ma tendencję do wypowiadania uogólnień. Ale w kwestii rodziny jesteśmy zgodni. Katarzyna: To prawda. Marcin: Nigdy się nie zdarzyło, że Kasia albo musiała, albo myślała o tym, że musi coś poświęcić dla moich planów zawodowych. Za jedno z większych osiągnięć życiowych uważam trzy tygodnie, gdy z czwórką dzieci zostałem sam, by Kasia mogła w spokoju pracować w Polsce. Przylatywanie co chwila z Kanady do Polski z niemowlakiem na ręku musiało być dużym wyzwaniem. Katarzyna: I jeszcze w bagażu z tym całym dziecięcym majdanem przewoziłam polskie nalewki, żeby je serwować gościom na przyjęciach w ambasadzie. Słyszałam, że podbiła Pani serca kanadyjskich gości serwowanymi daniami. Marcin: To były Kasi przepisy, gotowała kucharka, bo protokół dyplomatyczny nie pozwala pani ambasadorowej na samodzielne przygotowywanie potraw. Katarzyna: Kiedy mąż został ambasadorem, zostałam wezwana do MSZ na szkolenie z protokołu dyplomatycznego. Pierwsze, czego się dowiedziałam, to tego, że zawsze muszę występować w rajstopach i mieć zakryte kolana. A potem pani prowadząca szkolenie oświadczyła mi, że nie mogę serwować na przyjęciach dań kuchni polskiej, bo one się nie nadają do promocji. Muszę przyznać, że mnie zatkało. Zapytałam, co więc powinnam podawać, a pani, że dania kuchni międzynarodowej, jakieś krewetki i awokado. Twierdziła, że gościom bigos śmierdzi, a śledź jest w ogóle niejadalny. Powiedziałam „yhy”, poleciałam do Kanady i robiłam swoje. Marcin: Z tego, co Kasia robiła w Kanadzie, to nawet książka kucharska powstała. A wydawanie przyjęć jest jedną z technik dyplomacji. Rozmawia się wtedy o ważnych sprawach politycznych, kulturalnych, wojskowych i załatwia interesy kraju. Czasem w gronie kilku osób, a czasem kilkudziesięciu. Kasia wyniosła poziom kulinarny polskiej placówki w Kanadzie o 10 poziomów ponad przeciętną. Katarzyna: Przede wszystkim trzeba pamiętać, że ludzie, którzy zasiadają przy stole ambasadora, już wszystko jedli i są znudzeni przyjęciami. Gdy my chodziliśmy na przyjęcia, mniej więcej wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać. Ale gdy przychodzono do nas, zawsze była niespodzianka. Na przykład nikt z naszych gości nie wiedział, że w Polsce latem jada się zimne zupy, a pierogi można podawać na tysiąc różnych sposobów. Wszyscy myślą, że pierogi są nieeleganckie. Owszem, jeśli postawimy na stole michę pierogów okraszonych tłuszczem i bekonem. Ale ja i na to znalazłam sposób. Moje pierogi to była koronkowa robota, bardzo precyzyjna. Serwowaliśmy je w różnych kolorach i z różnymi sosami. Goście byli zachwyceni. Na koniec zawsze dostawali od nas jakiś ręcznie wykonany przysmak. Pamiętam, że jedno z pierwszych naszych przyjęć jako ambasadorostwa odbyło się w tłusty czwartek. Goście dostali więc na wynos pięknie zapakowane pączki z karteczką, na której opisane było, skąd pochodzi taka tradycja i w jakim rejonie Polski pączki z jakim nadzieniem się serwuje. I znowu różnice między Wielkopolską a Mazowszem – w Poznaniu z ajerkoniakiem, a w Warszawie ze śliwką. Do nas wszyscy bardzo lubili przychodzić, bo wieść, że u nas jest pysznie i gościnnie, szybko się rozniosła po Ottawie. A do tego wszystkiego serwowaliśmy wino z kanadyjskiej winnicy, której właścicielem był Polak. A na winach mój mąż się bardzo dobrze zna, bo jest sommelierem. Czytaj także: Katarzyna i Marcin Bosaccy o życiu na emigracji: „To trudne doświadczenie, gdy…” Fot. Łukasz Kuś Ambasador sommelier? Marcin: Wina to jest moja pasja, która trwa już pewnie kilkanaście lat. Świat wina jest pasjonujący, bo to nie tylko zapachy i smaki, ale też poznawanie krajów. Zdarzyło nam się kilka razy pojechać na wycieczki winne, a gdy opuszczaliśmy Stany Zjednoczone, gdzie byłem korespondentem „Gazety Wyborczej”, odbyliśmy trzytygodniową podróż, odwiedzając oczywiście również rejony winne w Kalifornii. Mnie zawsze fascynował świat, a wino jest częścią tego poznawania i odkrywania go. Katarzyna: Mój mąż uwielbia dobrą kuchnię, więc my się pod tym względem idealnie zgraliśmy. Kocham gotować, a on kocha jeść. W naturalny sposób zaczął dobierać wina do tego, co gotuję. Któregoś roku w prezencie imieninowo-urodzinowym kupiłam mu udział w kursie sommelierskim. Ukończył go z wyróżnieniem. Był bardzo zadowolony. Przez sześć tygodni wracał bardzo wesoły do domu. Marcin: To jest jeden z poważniejszych kursów winiarskich na świecie. Jestem niezwykle wdzięczny za ten prezent. Poważnie podszedł Pan do tego tematu. Marcin: Bardzo poważnie. To, co się robi, obojętne, czy to jest hobby, czy to jest praca, wymaga pracy metodycznej. Niezależnie od tego, czy się zajmuję polityką, dziennikarstwem, czy winami. To ostatnie jest fajnym hobby, ale w pewnym momencie trzeba przysiąść fałdów i się po prostu nauczyć, czym na przykład różni się chardonnay z północnej Francji od chardonnay z Chile. Czy dobrze mi się wydaje, że Państwa życie w dużej mierze koncentruje się wokół stołu? Katarzyna: Stół jest dla mnie miejscem najważniejszym. Ten IX-wieczny w naszym domu jest ogromny i jest jego sercem. Normalnie może przy nim usiąść osiem osób, gdy go rozłożymy, mieszczą się nawet 24. Zresztą nasz dom w normalnych czasach zawsze tętni życiem. Przychodzą nasi przyjaciele i znajomi, koledzy i koleżanki naszych dzieci. Nie brakuje czasem Państwu tych zagranicznych momentów? Marcin: Nie. Ja nie żałuję ani jednego okresu w życiu, ani jednego momentu, ale też za tamtymi rzeczami nie tęsknię. Czy to kanadyjskiego, gdy byłem ambasadorem, czy bycia korespondentem w USA, czy rzecznikiem prasowym MSZ. Katarzyna: Za granicą nie jest łatwo, w Kanadzie i Stanach w pewnym sensie byliśmy emigrantami. W Stanach spędziliśmy trzy lata i trzy w Kanadzie. Na początku było jak na wakacjach. Wszystko było nowe, fascynujące. Marcin: Ale ten pierwszy etap trwa tylko kilka tygodni. Katarzyna: Tak, euforia trwa faktycznie krótko. Potem człowiek zaczyna osiadać. I wtedy pojawia się moment emigranckiej depresji. Marcin: Samotność, brak przyjaciół, znajomych. Trzeba się nauczyć żyć w innym kręgu kulturowym, gdzie wszystko jest inne – od prowadzenia samochodu po robienie zakupów. I wszystko jest stresujące. Katarzyna: Kiedy tam byłam i zamykałam oczy, musiałam sobie uświadomić, gdzie jest mój dom. Chodziło o poczucie przynależności. Dom, w którym mieszkaliśmy w Stanach, był wynajęty. W naszym mieszkaniu w Warszawie mieszkali inni ludzie. I wtedy okazało się, że moją ostoją jest ten dom na wsi pod Poznaniem, nad jeziorem, na skraju Wielkopolskiego Parku Narodowego. Jest to jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Dom ma 130 lat i należał kiedyś do rodziny męża. Marcin: Część należała do mnie, pozostałą część odkupiliśmy. Katarzyna: I tym sposobem zyskaliśmy miejsce z historią, anegdotami, pamiątkami. Tam chcę się zestarzeć. Chcę, żeby po tym ogrodzie biegały nasze wnuki i kolejne psy. Marcin: Psów nie jestem pewien, ale wnuki na pewno. Wolą Państwo życie miejskie czy wiejskie? Katarzyna: Zdecydowanie wiejskie. Kocham naturę, naturalne, zdrowe jedzenie. Mam swój sad, dostęp do świeżych jajek. Marcin: Oczywiście kocham to miejsce, ale moim naturalnym środowiskiem jest jednak miasto. Przynajmniej raz na kilka dni muszę pojechać do miasta, najlepiej Poznania oczywiście, pospacerować między starymi kamienicami, usłyszeć gwar, usiąść w jakiejś knajpie pełnej ludzi. W trakcie pandemii, gdy byliśmy zamknięci w domu, przeszkadzało mi, że nie mogę spotykać się ze znajomymi. Katarzyna: Ze mną się przecież spotykałeś (śmiech). Marcin: Tak, to jest konieczne do zbawienia, ale niewystarczające. Rzeczywiście w wielu rzeczach się nie zgadzacie. Marcin: W sprawach fundamentalnych jesteśmy blisko siebie. I to nas nawzajem napędza. Wydaje mi się, że bardzo duże znaczenie w naszym związku ma to, że my się cały czas podziwiamy. Podziwiam Kasię za to, co robi, że nauczyła Polaków czytać etykiety i zwracać uwagę na to, co się kupuje. Katarzyna: Bardzo szanuję to, co mąż robi, w jaki sposób to robi i jakim jest człowiekiem. Podziwiam jego stanowczość i pracowitość. Ale my też potrafimy się na siebie wściec, potrafimy być na siebie naburmuszeni. Tylko że nam już coraz mniej chce się kłócić, bo chyba już za bardzo nie mamy o co. Zauważyłam, że jako młodzi ludzie często spieraliśmy się o dzieci. Teraz też zdarzają się kłótnie, ale jesteśmy jak włoska rodzina. Najpierw jest burza z piorunami, a potem nam przechodzi. Nie wyobrażamy sobie, że moglibyśmy mieć tak zwane ciche dni. Marcin: Najwyżej cichą godzinę. Po tylu latach jesteście w stanie jeszcze czymś siebie zaskoczyć? Marcin: Kasia nadal mnie zaskakuje kreatywnością i pracowitością. Wchodzi w tyle projektów – od pomocy ludziom i organizacji zbiórek dla rodzin w potrzebie po projekty zawodowe. Katarzyna: A mnie mąż zaskakuje tym, że po tylu latach wciąż potrafi bez powodu przynieść mi bukiet kwiatów. Czytaj także: „Pomimo zdarzającego się nam hejtu, staramy się po prostu robić swoje” Mówiliście Państwo kiedyś, że w Waszym domu jest zawsze jakieś małe dziecko. Co będzie, jak Franek przestanie być mały? Katarzyna: Kupimy sobie drugiego małego pieska i poczekamy na wnuki. Franek ma dopiero siedem lat. Marcin: Ma siedem i pół roku. To jest duża różnica w tym wieku. Katarzyna: Jeszcze nie ma. Marcin: Za kilka dni będzie miał. Katarzyna: Mógłbyś być precyzyjny (śmiech). Marcin: Uważam, że tak to wszystko zostało stworzone przez Pana Boga albo jakieś siły wyższe, że małe dzieci są wtedy, kiedy człowiek ma na to siłę. Marzyliście o tak licznej rodzinie? Marcin: Tak. Tylko spieramy się, bo ja pamiętam, że mówiłem żonie, że chcę mieć trójkę dzieci… Katarzyna: Nieprawda. Marcin: …a Kasia twierdzi, że od początku mówiłem, że czwórkę. Katarzyna: Ja chciałam trójkę, a ty chciałeś czwórkę. Marcin: W każdym razie oboje od początku marzyliśmy o dużej rodzinie, choć czasem logistycznie bywało niełatwo. Katarzyna: Udało nam się zbudować wspaniałą rodzinę. Mamy swoją bazę, która daje nam poczucie bezpieczeństwa i stabilizację. I dzięki temu możemy się też realizować zawodowo. Marcin: Wiem, ile Kasi zabrało energii, czasu i poświęcenia, by osiągnąć w zawodzie aż tyle. Ona przecież w tym czasie wychowała czworo dzieci. Katarzyna: Wychowaliśmy! Marcin: A ja miałem taki moment, kiedy byłem rzecznikiem MSZ przez trzy lata, że praktycznie rzecz biorąc, nie było mnie w ogóle w domu i cały ciężar zajmowania się domem spadł na Kasię. To był czas, kiedy wahadło za bardzo się w jej stronę wychyliło. Katarzyna: No to musisz je teraz odchylić (śmiech). Marcin: Każde z nas, przynajmniej na jakiś czas, jest w stanie opanować naszą liczną rodzinę, jeśli tego wymaga dobro zawodowe drugiej osoby. Wspieramy się, wymieniamy. I można powiedzieć, że jesteśmy bardzo dobrze zorganizowanym przedsiębiorstwem rodzinnym. Katarzyna: Czy oprócz zdrowia możemy chcieć czegoś więcej? Z okazji 25. rocznicy ślubu życzymy Katarzynie i Marcinowi Bosackim wszystkiego najlepszego. Czytaj także: Życie za granicą nie zawsze było łatwe dla Katarzyny Bosackiej: „Pojawiła się emigrancka depresja” Fot. Łukasz Kuś Fot. Łukasz Kuś ___ Wywiad ukazał się w magazynie VIVA! nr 24/2020r.
Katarzyna Bosacka i Marcin Bosacki są dumnymi rodzicami czwórki dzieci. Choć dziennikarka unika dzielenia się ze światem szczegółami życia prywatnego, 10.08.2023 12:55
Katarzyna Bosacka świętowała w social mediach kolejne rocznice ślubu. Niestety okazuje się, że nawet małżeństwo z tak długim stażem może nie wytrzymać próby czasu. Portal Plejada przekazał, że Kasia rozstała się z ukochanym. Źródło portalu ujawniło, że mężczyzna już miesiąc temu spakował walizki i opuścił żonę.
Katarzyna Bosacka (51 l.) po rozstaniu z mężem jest stale obserwowana przez fanów, którzy martwią się o stan ulubionej prezenterki. Choć przez tygodnie WPHUB. 10.08.2023 07:10. Marcin Bosacki zabrał głos ws. rozstania z żoną. Krótkie oświadczenie. 28. Informacje o rozwodzie Katarzyny i Marcina Bosackich to spora niespodzianka dla wielu osób. Senator zostawił małżonkę po 26 latach wspólnego życia i odszedł do innej kobiety. UUM1O.
  • 6id5s5fgqs.pages.dev/195
  • 6id5s5fgqs.pages.dev/161
  • 6id5s5fgqs.pages.dev/20
  • 6id5s5fgqs.pages.dev/157
  • 6id5s5fgqs.pages.dev/384
  • 6id5s5fgqs.pages.dev/2
  • 6id5s5fgqs.pages.dev/228
  • 6id5s5fgqs.pages.dev/387
  • 6id5s5fgqs.pages.dev/15
  • katarzyna bosacka franciszek bosacki